Jak interpretować sen o szpitalu psychiatrycznym? Być może w życiu spotka cię coś niemiłego, albo poniesiesz porażkę, ale nie ze swojej winy. Przyczyni się do niej inna osoba. Ten sen Jest to horror o nazwie "Tropiciele mogił ,, Film odbywa się w starym opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Wchodzi tam mała grupka ludzi W takiej sytuacji sąd jest władny poddać osobę, której dotyczy wniosek o przyjęcie do szpitala psychiatrycznego, odpowiedniemu badaniu, aby wstępnie ocenić, czy istnieje potrzeba leczenia w szpitalu psychiatrycznym. Czy samo istnienie choroby psychicznej uzasadnia umieszczenie osoby bez jej zgody w szpitalu psychiatrycznym? NIE. Czy znacie jakiś horror rozgrywający się w szpitalu psychiatrycznym? 2011-04-21 13:25:14; Jesteś w szpitalu psychiatrycznym? 2013-06-10 16:02:36; Znacie jakieś fajne horrory o szpitalu psychiatrycznym? 2013-01-12 22:50:59; Jakie znacie horrory o szpitalu psychiatrycznym? :))))) 2014-03-19 20:44:41; Praca w szpitalu psychiatrycznym? 2014 HORROR NA JEZDNI. Koszmar na prostej drodze. Grupa eksploratorów z Chorzowa i Rudy Śląskiej postanowiła wziąć pod lupę pogłoski o nawiedzonym, opuszczonym szpitalu psychiatrycznym w Dziś gramy w The Inpatient, gościmy w szpitalu psychatrycznym na PS VR. Zapraszam do zostawiania subów i łapek w górę, miłego oglądania The Inpatient 😍.🤑DO UAtu. — W szpitalu psychiatrycznym byłam trzykrotnie i to nie jest tak, że siedzą tam sami wariaci, a na korytarzach słychać wrzaski rodem z horroru. To przede wszystkim miejsce, w którym można otrzymać pomoc — mówi 19-letnia Krysia Piątkowska, która chce uwrażliwić Polaków na kwestie problemów psychiatrycznych. Materiał powstał w ramach innowacyjnego europejskiego projektu ENTR. Krysia wspomina, że choć miała liczne epizody depresyjno-lękowe, z początku nikt nie wiedział, co jej dolega, bała się też reakcji rodziców. Ci wykazali się dużym zrozumieniem i empatią — Szpital psychiatryczny to miejsce, w którym osoby w potrzebie otrzymują pomoc, bez której nie mogłyby funkcjonować — mówi Krysia i przyznaje, że sama była przerażona, gdy trafiła tu pierwszy raz — Jest jednak kilka rzeczy, których mieć nie wolno, a są nimi długie paski, ostre przedmioty czy sznurówki. Kable do ładowania telefonów zawsze musimy oddawać na noc po to, aby żaden z pacjentów nie zrobił sobie krzywdy — opowiada — Lekarze i pielęgniarki pracują po kilkanaście godzin bez przerw, przez co — choć bardzo tego naprawdę chcą — nie są dostatecznie uważni na nasze problemy Ten artykuł jest częścią projektu ENTR realizowanego przez Onet, Noizz i partnerów z całej Europy. Dowiedz się więcej z Facebooka, Instagrama, YouTube'a i na Krzysztof Tragarz: Pokazujesz na TikToku, jak wygląda życie pacjentów szpitala psychiatrycznego. Skąd ten pomysł? Krysia Piątkowska: Opowiadam na TikToku o zdrowiu psychicznym, by destygmatyzować szpitale psychiatryczne i chęć sięgania po pomoc psychiatryczną. Chcę pokazywać, że to nie powinien być dla nikogo powód do wstydu. To nie jest tak, że w szpitalach psychiatrycznych siedzą sami "wariaci", a na korytarzach słychać wrzaski rodem z horroru. To przede wszystkim miejsce, w którym można otrzymać pomoc. Wierzę, że forma, w jakiej to pokazuję, sprawi, że choć kilka osób zrozumie, jak tak naprawdę wyglądają oddziały dla osób z zaburzeniami psychicznymi. Co takiego wydarzyło się w twoim życiu, że trafiłaś do szpitala psychiatrycznego? Choruję od wielu lat. Miałam w swoim życiu liczne epizody depresyjno-lękowe, ale z początku nikt tak naprawdę nie wiedział, co mi dolega. Pamiętam, że mój pierwszy pobyt w szpitalu wydarzył się po tym, kiedy nie umiałam poradzić sobie z myślami samobójczymi. Miałam też w tym czasie problemy z samookaleczaniem i zwyczajnie nie radziłam sobie w życiu. Potrzebowałam szybkiej diagnozy. Podczas pierwszego pobytu w szpitalu okazało się, że zmagam się również z zaburzeniami osobowości. Dalszą część tekstu znajdziesz pod materiałem wideo: Pamiętasz, kiedy zaczęły się twoje problemy i kiedy po raz pierwszy zwróciłaś się o pomoc? Mam 19 lat, a po pomoc po raz pierwszy zwróciłam się w wieku lat 16. Był to moment, w którym pojawiły się myśli samobójcze. Z początku nikomu o tym nie powiedziałam i sama zgłosiłam się do szkolnego psychologa. Podczas jednego z takich spotkań usłyszałam, że najlepiej byłoby, gdybym trafiła na terapię. Nie sprzeciwiałam się temu pomysłowi, ale bardzo bałam się tego, co powiedzą rodzice. Na szczęście wykazali się oni dużym zrozumieniem i empatią. Rozpoczęcie terapii nie było dla mnie łatwe, ale poczułam wtedy nadzieję, że może być ze mną lepiej. To na terapii zasugerowano ci wizytę u lekarza psychiatry? Tak. To był 2019 r. Moja terapeutka stwierdziła, że przydałaby mi się pomoc farmakologiczna. Podczas pierwszej wizyty zaczęłam przyjmować leki antydepresyjne i mój stan znacząco się poprawił, ale tylko na chwilę. Kilka miesięcy później wróciłam do szpitala i znów przez pewien czas wszystko było w porządku, ale w grudniu 2021 r. zdecydowałam, że muszę udać się do szpitala po raz kolejny. Czułam, że muszę sobie pomóc, a przy okazji nie chciałam po raz kolejny obarczać poczuciem winy moich najbliższych. Wyszłam ze szpitala kilka dni temu i mam poczucie, że nareszcie wszystko jest tak, jak powinno. Codzienność w szpitalu psychiatrycznym Chcesz pokazywać, jak szpitale psychiatryczne wyglądają naprawdę i podkreślasz, że nie są to miejsca tak przerażające, jak nieraz jest to pokazane w filmach. Niemniej zastanawiam się, czy przed pierwszym twoim pobytem w szpitalu towarzyszył ci strach? Oczywiście, że się bałam. Jak za pierwszym razem szłam do szpitala, byłam przerażona. Wprawdzie słyszałam już wcześniej o tym, jak to wszystko wygląda, bo mam w rodzinie osoby, które były w takim szpitalu, ale mimo to strach był ogromny. Moje nastawienie zmieniło się po pierwszym pobycie, bo okazało się, że wszyscy tam potrzebują pomocy i doskonale się ze sobą rozumieją. Wiedzieliśmy też, że nasz stan psychiczny zwyczajnie nie pozwala na funkcjonowanie "na zewnątrz". O krzykach i zapinaniu w pasy słyszymy w mediach niemal od zawsze, a ja chciałabym, aby moje filmy na TikToku pokazywały, jak jest naprawdę. Szpital psychiatryczny to miejsce, w którym osoby w potrzebie otrzymują pomoc, bez której nie mogłyby normalnie funkcjonować. Personel pozwala ci nagrywać filmy z oddziału, niejednokrotnie z udziałem innych pacjentów. Czy jest coś, czego w szpitalu nie wolno wam robić? To zależy od oddziału. Na oddziałach młodzieżowych i dziecięcych nie można mieć telefonów, które mają kamery i dostęp do internetu, ale na oddziałach dla dorosłych nie ma z tym najmniejszego problemu. Jest jednak kilka rzeczy, których mieć nie wolno, a są nimi długie paski, ostre przedmioty czy sznurówki. Kable do ładowania telefonów zawsze musimy oddawać na noc po to, aby żaden z pacjentów nie zrobił sobie krzywdy. W każdym pomieszczeniu — poza łazienkami — są umieszczone kamery, dzięki którym personel stale nas kontroluje. Jak wygląda typowy dzień na takim oddziale? To też zależy od szpitala. W każdym było inaczej. W szpitalu publicznym dla dorosłych zazwyczaj wygląda to tak, że rano jemy śniadanie, następnie przyjmujemy leki, a później rozpoczyna się terapia zajęciowa, która trwa przez kilka godzin. Następnie przychodzi czas obiadu i leków, trochę czasu wolnego i spotkania z terapeutami. Pod koniec dnia kolacja, wieczorna toaleta i sen. Tak naprawdę przez większość czasu robimy to, co chcemy. W każdym szpitalu jest telewizor, pokój wspólny i co ciekawe — palarnia. To jedyne oddziały w kraju, na których można palić. Wynika to oczywiście z faktu, że my takiego oddziału nie możemy opuszczać. Co było dla ciebie największym zaskoczeniem, jeśli chodzi o szpitale psychiatryczne? Pytam zarówno o te negatywne, jak i pozytywne zaskoczenia. Plusem jest zdecydowanie to, że zauważyłam, że w tym miejscu rzeczywiście można otrzymać pomoc i że to pacjenci są dla siebie największym wsparciem. Te relacje bardzo mnie podbudowały i to po części dzięki nim przełamałam się i zaczęłam opowiadać o swoich doświadczeniach. Jeśli chodzi o negatywny aspekt szpitali psychiatrycznych, muszę powiedzieć, że cały system jest po prostu bardzo niewydolny. Lekarze i pielęgniarki pracują po kilkanaście godzin bez przerw, przez co — choć bardzo tego naprawdę chcą — nie są dostatecznie uważni na nasze problemy. To są tylko ludzie i — moim zdaniem — powinni być traktowani jak ludzie, a niestety rzeczywistość jest nieco inna. Na oddziałach dla dorosłych trzeba też bardzo pilnować swoich rzeczy. Kradzieże są na porządku dziennym. "Cieszę się, że coraz więcej młodych osób nie boi się sięgać po pomoc" Czy z twojego doświadczenia dostęp do terapii dla ludzi młodych jest łatwy? Coraz więcej gwiazd mówi o tym, że korzystało kiedyś z takiej pomocy, ale wielu osobom wciąż kojarzy się to głównie z ogromnymi kosztami. Uważam, że kiedy o terapiach mówią osoby, które mają dużą publikę, to jest to super i mam nadzieję, że w przestrzeni publicznej będzie takich osób coraz więcej. Nie dziwię się temu, że młodzi boją się sięgać po pomoc ze względu na koszty, ale jeśli ktoś naprawdę tej pomocy potrzebuje, warto dowiedzieć się, jak wygląda kwestia dostania się na terapię w ramach NFZ, choć warto wiedzieć, że kolejki są często dość długie. Tam również są superterapeuci, którzy naprawdę chcą i mogą pomóc. Cieszę się, że ten temat coraz częściej pojawia się w mediach, bo dzięki temu młodzi ludzie nie boją się sięgać po pomoc, ale wciąż uważam, że mamy dużo do zrobienia nie tylko w kontekście uświadamiania, ale również w kontekście prawnym i politycznym. Najbardziej wkurza mnie, kiedy słyszę, że młode pokolenie jest słabe psychicznie, bo wszyscy szukają teraz pomocy terapeutów. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Wydaje mi się, że jedyną rzeczą, która różni nas od pokolenia naszych rodziców, jest fakt, że my rozumiemy, jak bardzo ważne jest zdrowie psychiczne i zwyczajnie chcemy o nie dbać. Podobnie jak dbamy o nasze zdrowie fizyczne. W szpitalu psychiatrycznym byłaś kilkukrotnie. Czy na podstawie tych doświadczeń możesz ocenić, z jakimi problemami młode osoby zgłaszają się po pomoc najczęściej? Nie ma na to pytanie jasnej odpowiedzi, ale bardzo często na oddziałach spotykałam młode osoby, które cierpiały na skutek przeżyć z dzieciństwa czy relacji z rodziną. To ważne, aby zrozumieć, że niestety młodzi ludzie są do pewnego momentu zależni od swoich rodziców i jeśli nie zaczniemy edukować starszych pokoleń w tym, że terapia nie jest czymś złym i że nie powinni się wstydzić, kiedy dziecko prosi o taką pomoc, to droga do sukcesu będzie jeszcze bardzo długa. Mam ogromną nadzieję, że w naszym pokoleniu jest inaczej i że nasze dzieci nie będą musiały już się tego wstydzić. Życzyłabym sobie, aby kolejne lata przełożyły się na jeszcze większą świadomość społeczną w dziedzinie zdrowia psychicznego. ENTR to nowa przestrzeń dla otwartej i autentycznej dyskusji o teraźniejszości oraz przyszłości młodych Europejczyków. Jego celem jest przede wszystkim wspieranie dialogu na temat głównych problemów młodego pokolenia przy jednoczesnym uwzględnieniu wszystkiego, co czyni je różnorodnym, a także pielęgnowanie świadomości jego europejskiej tożsamości. Wielka rezygnacja. Czym jest zjawisko Big Quit? Obejrzyj materiał ENTR_pl: Dziś wiemy, że „terapie” za pomocą tak zwanego „serum prawdy” były przeprowadzane w szpitalu psychiatrycznym w Aston Hall. Ten sposób postępowania, wraz z różnymi skargami dotyczącymi tego, co się wydarzyło, skłaniają nas do myślenia, że to miejsce, z pozoru sanatorium, było ni mniej ni więcej tylko domem z psychiatryczny w Aston Hall zdobył złą sławę po tym, jak zaczęły się skargi od kilku hospitalizowanych tam osób, będących zaledwie dziećmi lub nastolatkami. Stało się to w 1993 r. Wkrótce po zburzeniu szpitalu, na jego miejscu wybudowano kompleks co naprawdę wydarzyło się w szpitalu psychiatrycznym w Aston Hall, możemy się być może nigdy nie dowiedzieć. I nie będzie wiadomo, ponieważ istnieją tylko sprzeczne zeznania osób, które leczył tam ówczesny kurator szpitala, Kenneth Milner. Najwyraźniej podano im arbitralnie środki odurzające, co zaburzyło ich Milner już nie żyje, a wraz z nim przepadła możliwość wysłuchania jego psychiatryczny w Aston Hall często określa się jako miejsce eksperymentów psychicznych. Nie wyjaśniono do końca, czy tak rzeczywiście było, czy nie. Wiadomo, że pacjentów leczono tak zwanym „serum prawdy”. Najwyraźniej nie po to, aby prowadzić badania czy eksperymenty, ale dlatego, że uważano to za prawidłową terapię. „Kiedy jesteś pod jego wpływem, znajdujesz się w stanie niezwykle sugestywnym. Istnieje duże ryzyko, że powiesz to, czego chce przesłuchujący, zamiast mówić prawdę. ” -Michael Mosley- Szpital psychiatryczny w Aston HallSzpital Psychiatryczny w Aston Hall został zbudowany w 1930 roku w hrabstwie Derbyshire w Anglii. Jego misją miało być leczenie dzieci i młodzieży zaklasyfikowanych jako „specjalne”. Innymi słowy, chodziło o nieletnich z problemami z to więc coś pomiędzy zakładem poprawczym a zakładem opieki zdrowotnej. Najwyraźniej jego działanie mieściło się w zakresie parametrów, w których go zaczęła wychodzić na jaw w 1993 roku. Wtedy to grupa naukowców opublikowała w Internecie serię zdjęć ze szpitala psychiatrycznego Aston Hall. Wkrótce potem zaczęły pojawiać się komentarze od osób, które przebywały tam jako nastolatki. Donosili o szeregu nadużyć, które obejmowały zarzuty gwałtu i nieludzkie metody szpital został zamknięty, a budynek zburzony. Nigdy nie podano jednak jasnego wyjaśnienia tej decyzji. W eterze pozostało jedynie echo skarg. Pewni dziennikarze podjęli próby przeprowadzenia dochodzenia w tej sprawie i dojścia do prawdy. W ten sposób poznano pomniejsze szczegóły tego, co wydarzyło się w podejrzanym II wojny światowej zaczęto używać narkotyków, które nazywano „serum prawdy”. Był to amytal sodu, bardzo silny związek chemiczny, który odblokowuje działania hamujące w to, że jeśli zastosuje się go na jakiejś osobie, traci ona kontrolę nad mechanizmami samokontroli. U pacjent dochodzi do kompletnej utraty woli. Metodę tę nazwano wojny lek ten był stosowany w nagłych wypadkach u żołnierzy, którzy doznali szoku. Podawano go tym, którzy mieli do czynienia ze zbyt traumatycznymi doświadczeniami. W konsekwencji te doświadczenia bardzo często były hamowane, to znaczy takie doświadczenia powracały w postaci paraliżu, częściowego lub całkowitego lub w stanach głębokiego przygnębienia, które uniemożliwiły im normalne tak się działo, wojskowi psychiatrzy stosowali „serum prawdy”. Podając je, łamali działanie hamujące u żołnierzy. To pozwalało na przypominanie tych traumatycznych doświadczeń i dochodziło do swoistego konsekwencji, leczenie prowadziło później do ​​odzyskania równowagi, przynajmniej częściowo. To było jak otwarcie zainfekowanej rany w celu jej oczyszczenia, a następnie metody leczenia„Serum prawdy” nie tylko pozwala rozbić się mur oporu, ale także powoduje utratę woli. Osoba pod jego wpływem staje się bardzo ekspertów w tej dziedzinie, taki sam sposób jak pojawiają się wspomnienia, możliwe jest również budowanie fałszywych wspomnień. Osoby pod wpływem amytalu sodu były wysoce szpitalu psychiatrycznym w Aston Hall lek ten był systematycznie stosowany. Istnieją doniesienia o możliwym wykorzystywaniu seksualnym. Istnieją zeznania, że niektórzy pacjenci zostali zmuszeni do rozebrania się, po czym aplikowano im lek, aby następnie doznawali wskazują, że wspomnienia pojawiające się pod wpływem tej substancji nie są przejrzyste. Podobnie mogą być indukowane lub z pacjentek Aston Hall „odkryła” w trakcie leczenia, że jej ojciec wykorzystywał ją seksualnie. Tak właśnie zeznała i w to wierzyła. Jednak dla reszty rodziny było to w zasadzie nieprawdopodobne. Po kilkudziesięciu latach domniemana ofiara zaczęła wątpić we własne wspomnienia. Obecnie uważa, że być może wspomnienie to zostało w jakiś sposób pacjenci ze szpitala psychiatrycznego Aston Hall uważają, że tak właśnie działało serum. Nigdy się tak naprawdę nie dowiemy. Mówimy o ludziach, którym zmieniono pamięć. W tej chwili wiemy tylko, że „narkoanaliza” wiąże się ze zbyt wieloma zagrożeniami, aby uznać ją za prawidłową może Cię zainteresować ... Witam, nazywam się Szymon, mam 35 lat. Jestem wielkim fanem horrorów - gier, książek, filmów, creepypast. To wszystko, co powinniście o mnie wiedzieć. Aha, bardzo lubię też podróże po opuszczonych miejscach z kolegami i tematy paranormalne - to jest coś! Kocham adrenalinę, właśnie dlatego taki jestem. Według mnie życie musi mieć smak, a bez strachu, ryzyka, chwili odpoczynku i znowu tak - nie ma ono smaku. Na spokój trzeba sobie zasłużyć. Ale dość już o mnie. Zamierzam opowiedzieć wam o jednej z moich wypraw, gdyż... Nie powiem dlaczego, pewnie już się domyślacie. Wszystkie opowieści o starych psychiatrykach, piwnicach, willach itd. są takie same. Po prostu posłuchajcie: Jak już wspomniałem, w opuszczone miejsca chodziłem z przyjaciółmi: konkretnie z trojgiem. Mirek, Zenek i Klaudia, bo tak się nazywali, byli moimi najlepszymi przyjaciółmi z podstawówki, połączyły nas wspólne pasje. ta historia wydarzyła się podczas naszej trzeciej podróży w opuszczone miejsce, mieliśmy wtedy 12 lat, więc byliśmy naprawdę małymi i głupimi szczylami. Tak, to był stary, opuszczony psychiatryk. Oczywiście krążyły o nim niesamowite legendy, jakoby łaził tam jakiś stary pacjent zza grobu, bla, bla, bla. Nie zadziwiło nas to, gdyż o każdym poprzednim miejscu, które odwiedziliśmy, krążyły podobne legendy. Oczywiście były to straszne bzdury, nic specjalnego oprócz meneli i bezdomnych kotów nas tam nie zaskoczyło. Ech... W każdym razie nie mieliśmy zbyt wielkich nadziei, ale każda taka przygoda i tak była fajna i satysfakcjonująca, przy okazji mieliśmy okazję do zachachmęcenia naprawdę cennych fantów - maszyny, jakieś antyki, te sprawy. Podczas dwóch naszych poprzednich wypraw zdołaliśmy zdobyć 1600 złotych za Atari XL/XE z dwoma dyskietkami - Robbo i River Raid. Gdybyśmy nie mieli tych gier i komputerów w naszych domach, zostawilibyśmy go w naszej tajnej kryjówce i grali na zmianę, ale, że już każdy z nas posiadał takowy komputer w swym domu (naszym hobby były także gry, ale nie "survival horror", ponieważ takowych jeszcze na rynku po prostu nie było), a tak sprawiliśmy radość swojemu koledze, gdyż jego rodzice byli zbyt biedni na taki komputer, a my sprzedaliśmy mu go za naprawdę zaniżoną cenę. Na tą wyprawę także przyszykowaliśmy plecaki, torby i worki, w końcu w coś trzeba fanty chować, a w psychiatrykach były komputery, różne maszyny itd. Nasi rodzice nie mieli nic przeciwko zabieraniu różnych rzeczy z opuszczonych miejsc, ponieważ to nie była nawet kradzież. O dziwo nie mieli też nic przeciwko samemu dziwnemu hobby, którego w tych i teraźniejszych czasach nie zaakceptowałoby zbyt wielu rodziców, małżonków, dziewczyn i chłopaków. Widać mieliśmy szczęście urodzić się w naprawdę spoko rodzinach. Tak czy siak, wyruszyliśmy, niestety nie pamiętam już dokładnej daty naszej wyprawy, ale był to rok 1980 - któryś. Stanęliśmy przed starym, zniszczonym, pobazgranym graffiti budynkiem. Był w dość podobnym stanie, co nasze poprzednie cele. Drzwi były... zamknięte. To było dosyć dziwne, gdyż zwykle nikt nie myśli o zamykaniu i tak rozwalonych obiektów. - Może ktoś zastawił je od środka? - powiedziała Klaudia. - Przecież tu nie ma żadnej klamki! - Ty, Szymek, rzeczywista! - powiedział Zenek akurat do mnie, gdyż to ja byłem mistrzem otwierania zamków. Umiejętności tej nauczyłem się... z gier RPG, których byłem fanatycznym graczem. - Jak ty to otworzysz? - spytał Mirek. - Hmm... Chyba nie mamy wyjścia. Zenek, wywalisz je z bara? - zapytałem. Zenek był najsilniejszym ziomkiem z naszej klasy, w swoim domu miał mini-siłownię, na której ćwiczył przynajmniej 2 godziny dziennie. - Nie ma sprawy! - krzyknął Zenek. Kochał używać swojej siły do rozwalania rozmaitych drzwi. Niestety (przynajmniej według niego) nie robił tego zbyt często, gdyż zawsze staraliśmy się być cicho. Do tej feralnej wyprawy "wywalił z bara" (lub z kopa) tylko dwie pary drzwi w małym domku myśliwskim, podczas naszej pierwszej wyprawy, gdy pękły mi wszystkie improwizowane wytrychy (spinki do włosów, spinacze biurowe). Zenek ruszył z rozbiegu w drzwi, rypnął z całej siły i... odbił się od nich na jakieś dziesięć metrów! Szybko podbiegliśmy do niego. - Zenek, co jest?! - zapytaliśmy wszyscy jednocześnie. - N-n-nie w-w-wiem... - Zenek mówił i zachowywał się tak, jakby wychlał właśnie trzy flachy 0,2 Żołądkowej. - Żeeem się o-odbił oood drzwi... - Wiecie co?!- krzyknęła Klaudia. - Chodźmy stąd!!! - Nie panikuj! - wyburczał do niej Mirek. - Ale... Ja czytałam w książkach o takich dziwnych drzwiach!!! Jeśli po dotknięciu bądź uderzeniu uderzający zachowuje się tak jak Zenek, to są one zaczarowane przez ducha!!! Klaudię przeszły ciary. Bała się tak, jakby takowego ducha właśnie zobaczyła. - Nie dramatyzuj! - krzyknąłem. - Może one są zrobione ze specjalnego szkła odbijającego cegły i pociski? - Mój ojciec był architektem, pokazywał mi coś takiego. Później dowiedziałem się, że nazywa się to plexiglass, wtedy ta technologia dopiero raczkowała. - Eee... - jęczała Klaudia. Najwyraźniej szukała kontrargumentów. - No właśnie! - Krzyknąłem uradowany brakiem argumentów ze strony Klaudii. - Włazimy!!! - Szymek, poczekaj... - Powiedziała Klaudia. - Zobacz, coś jest tu napisane!!! Rzeczywiście. Było tam COŚ napisane. Niedługo dowiedzieliśmy się, co tam było napisane, niestety nic strasznego. - No co tam? - Zenek podszedł do mnie, widocznie już wstał. - Uuu, co to za cyferki? - Kod binarny. - Odpowiedziałem. - Umiesz go odczytać? - zapytał Mirek. - Jasne! - powiedziałem. Kod binarny wyglądał tak: 01001110 01101001 01100101 00100000 01110111 01100011 01101000 01101111 01100100 11000101 10111010 01100011 01101001 01100101 00100000 01100100 01101111 00100000 11000101 10011011 01110010 01101111 01100100 01101011 01100001 00100001 00100001 00100001 00001101 00001010 01010010 01100001 01100110 01100001 11000101 10000010 - Tu jest napisane: Nie wchodźcie do środka!!! Rafał. - Uuu, ale to straszne i creepy! - krzyknęli ironicznie Zenek i Mirek jednocześnie. - Klaudiś, po co ty tak dramatyzujesz? Przed każdym budynkiem, w którym byliśmy, było napisane coś podobnego, ale nigdy kodem binarnym. - Niezły świrus z tego ziomka! - krzyknąłem. - Po co to pisał binarnym? Powalony jakiś! Przecież ktoś mógł nie zrozumieć tej wiadomości i - o zgrozo - wejść tu! - złapałem się teatralnie pięściami za policzki i udawałem przerażonego. Wszyscy się śmiali. Najwyraźniej byłem i jestem dobrym aktorem. - No dobra, ale jak tam wbijemy? - zapytała Klaudia. - No, nareszcie gadasz do rzeczy, ale chyba nie widzisz tego otwartego piwnicznego okienka? - zapytałem znowu ironicznie. Bardzo lubię mówić ironicznie, to daje mi masę frajdy. - Widzę. - powiedziała chłodnym głosem Klaudia. - No to wbijamy! - powiedziałem ze wzruszeniem ramion. Zenek wszedł pierwszy, by obczaić, czy z piwnicy jest jakieś wyjście, zawsze tak robiliśmy, bo pewnie teraz byśmy gnili na pobliskim cmentarzu lub w budynku, w którym prowadziliśmy poszukiwania. To była zawsze najstraszniejsza myśl towarzysząca naszym wyprawom - brak wyjścia... - Otwarte drzwi na korytarz! - krzyknął Zenek. Weszliśmy do środka, bo teraz zauważyliśmy, że na okienko każdy z nasz może wspiąć się indywidualnie. - Obczajmy tą piwnicę, może znajdziemy jakieś fanty! - krzyknął Mirek. Piwnica wyglądała standardowo dla tego typu budynków. Tynk odpadający z biało-brązowych ścian, rozwalone zielone drzwi wyjściowe, samo okienko wybite, półki pełne jakichś niezidentyfikowanych dziadostw. Jak już mówiłem - standard. - Wow, ale to sztampowe! - powiedziała Klaudia z grymasem na twarzy. - Masz rację. - powiedzieliśmy ja, Mirek i Zenek. - Straszna sztampa. - Dobra, dosyć mam gapienia się na jakieś przegniłe i walące czymś ściany! - powiedziałem. - Wyjdźmy na korytarz! W korytarzu zauważyliśmy masę drzwi. Postanowiliśmy odwiedzić każde z nich. - Dobra, otwieramy pierwsze z brzegu! - powiedziała Klaudia. - Szymek, looknij, czy nie ma jakichś kodów na drzwiach! - zaproponowal Mirek. - Spoko, w ogóle dobry pomysł. - skomplementowałem Mirka. Na drzwiach, przed którymi staliśmy, nie było żadnych kodów, znaków, niczego. Po prostu zwykłe drzwi. - Dobra, nagapiłeś się? - zapytał ironicznie Zenek. - W takim razie otwieram, hehehe! Trzeba przyznać, że miał i nadal ma górnolotne poczucie humoru. Otworzył drzwi. W środku nie było nic oprócz ścian i koljnych drzwi. Były one zamknięte, ale zauważyłem na nich kod binarny. 01000001 01100010 01111001 00100000 01110100 01110101 00100000 01110111 01100101 01101010 11000101 10011011 11000100 10000111 00101100 00100000 01110000 01101111 01110100 01110010 01111010 01100101 01100010 01110101 01101010 01100101 01110011 01111010 00100000 01101011 01101100 01110101 01100011 01111010 01100001 00100000 01111010 00100000 01110011 01100001 01101100 01101001 00100000 01000011 00110001 00110110 00100001 Uprzedając pytania kolegów i koleżanki, odczytałem na głos tekst: - Tu jest napisane: Aby tu wejść, potrzebujesz klucza z sali C16! - No to teraz trzeba szukać sali C16? - zapytał retorycznie Zenek. - Może zostawmy te drzwi w chorobę? - to też było pytanie retoryczne, całą naszą czwórkę zżerała ciekawość! Wyszliśmy na korytarz. Przeglądaliśmy wszystkie pokoje, wertowaliśmy napisy ze wszystkich drzwi, ale nie mogliśmy znaleźć nigdzie pokoju C16. Znaleźliśmy za to: - 5 strzykawek - 300 złotych - kartridż z grą Space Invaders razem z konsolą Atari 2600 (tą konsolę także każdy z nas posiadał) - jakieś sprzęty medyczne - wnętrzności starego komputera - 4 komórki Nokia 3310 (je wzięliśmy) - To wszystko jest warte kilka tysi, ale my przyszliśmy tu po co innego! - Zenek powiedział to, opierając się o ścianę, która nagle odsunęła się za nim. Na odsłoniętych drzwiach widniał napis: "Pokój C16. TYLKO DLA PERSONELU! NIE WCHODZIĆ!" Napis "Tylko dla personelu! Nie wchodzić!" przybity został do drzwi deskami. - My widocznie od teraz jesteśmy personelem! - zachichotała Klaudia. - Racja, Klaudi. - przytaknąłem. - Wbijamy! W pokoju było ciemno jak w nocy spędzanej w piwnicy ze zgaszonym światłem. - Dobra, nie ma co się kisić w tej mroczności i ciemności, zapalamy światło. - powiedział Zenek. W krótką chwilę ogromny korytarz rozświetliły światła czterech latarek. - Eeeeeee... - Mirek wybałuszył oczy tak, że prawie wypadły mu z orbit. - jak my tu mamy w takiej wielgachnej parceli znaleźć klucz? - Tego nie wiem. - odpowiedziałem mu. Psychiatryk okazał się czterokrotnie (!!!) większy niż z zewnątrz. Dowiedzieliśmy się tego, gdy musieliśmy zejść po schodach, przekraczając drzwi prowadzące do "pokoju" C16, który okazał się korytarzem z gargantuiczną ilością pokoi. Tak jak wcześniej czytaliśmy informacje napisane na drzwiach. Na każdych widniał taki sam napis, jak na wejściu do korytarza. - Ech, po prostu wbijajmy do każdego po kolei! - powiedział zirytowany Mirek gdzieś w połowie korytarza. Weszliśmy do pierwszego pokoju. Pusto. W drugim tak samo. W trzecim też. W czwartym. W piątym. W szóstym. W siódmym. W ósmym. W dziewiątym. W dziesiątym. W jedenastym. W końcu powiedzieliśmy: DOŚĆ! Gapiliśmy się przelotnie na każde drzwi. Ten sam napis. Ten sam napis. Ten sam napis! TEN SAM NAPIS!!! Doszliśmy w końcu do końca korytarza. Byliśmy wnerwieni i wyczerpani. Na drzwiach napisane było: "Pokój C16. Doszliście daleko, ale proszę, nie wchodźcie!" Dalsza część tekstu napisana została kodem binarnym. 01001110 01101111 00100000 01100001 01101100 01100101 00100000 01100011 11000011 10110011 11000101 10111100 00101100 00100000 01101010 01100101 11000101 10011011 01101100 01101001 00100000 01100011 01101000 01100011 01100101 01100011 01101001 01100101 00100000 01110111 01100101 01101010 11000101 10011011 11000100 10000111 00101100 00100000 01110100 01101111 00100000 01110111 11000101 10000010 01100001 11000101 10011011 01101110 01101001 01100101 00100000 01110100 01110101 00100000 01101010 01100101 01110011 01110100 00100000 01101011 01101100 01110101 01100011 01111010 00101110 00101110 00101110 - Dobra, dobra, napisali tu: No ale cóż, jeśli chcecie wejść, to właśnie tu jest klucz... - przeczytałem uradowany. - TAAAAAAAK!!! - krzyknęliśmy wszyscy tak, że było nas pewnie słychać przy drzwiach psychiatryka. - Ciiicho... - szepnęła Klaudia. - Nie wydzierajcie się tak...! - Okej, okej, spoko. - odpowiedzieliśmy jej kolektywnie. Wzięliśmy klucz leżący na środku kolejnego pustego pokoju i wróciliśmy do pokoju z zamkniętymi drzwiami. Otworzyliśmy je. Ukazał nam się kwadratowy korytarz. Na każdej ścianie znajdowały się po dwie pary drzwi. Postanowiliśmy otworzyć pierwsze po lewej. Żadnych napisów nie stwierdzono. Pokój nie był pusty. Na samym środku stał stołek oświetlony żarówką (co było niewiarygodne, no bo kto dostarczałby prąd do opuszczonego miejsca?), na nim znajdowała się kartka. Napisana kodem binarnym, no bo czym innym? 01011010 01100001 01110011 01111010 01101100 01101001 11000101 10011011 01100011 01101001 01100101 00100000 01101010 01110101 11000101 10111100 00100000 01001110 01000001 01010000 01010010 01000001 01010111 01000100 11000100 10011000 00100000 01100100 01100001 01101100 01100101 01101011 01101111 00101100 00100000 01100001 01101100 01100101 00100000 01000010 11000101 10000001 01000001 01000111 01000001 01001101 00100000 01110111 01100001 01110011 00101100 00100000 01111010 01100001 01110111 01110010 11000011 10110011 11000100 10000111 01100011 01101001 01100101 00100001 00100000 01001110 01101001 01100101 00100000 01100011 01101000 01100011 01100101 01100011 01101001 01100101 00100000 01111010 01101111 01100010 01100001 01100011 01111010 01111001 11000100 10000111 00100000 01110100 01100101 01100111 01101111 00101100 00100000 01100011 01101111 00100000 01111010 01110010 01101111 01100010 01101001 01101100 01101001 00100000 01110111 00100000 01110100 01111001 01101101 00100000 01101101 01101001 01100101 01101010 01110011 01100011 01110101 00100000 01101101 01101111 01101001 00100000 01101011 01101111 01101100 01100101 01100100 01111010 01111001 00100001 - Zaszliście już NAPRAWDĘ daleko, ale BŁAGAM was, zawróćcie! Nie chcecie zobaczyć tego, co zrobili w tym miejscu moi koledzy! - przeczytałem. Nudziło mnie to już. - Aha. Ten gość jest naprawdę dobry w zniechęcaniu ludzi do eksploracji opuszczonych terenów. Wyjdźmy stąd! - Klaudia była naprawdę zesrana. Zaczynało nas to irytować, choć w głębi serca nawet my byliśmy zesrani. - Oj, przestań dramatyzować! - powiedział Zenek, machający w międzyczasie pogardliwie ręką. - No właśnie, Klaudiś, jak się boisz, to poczekaj na zewnątrz! - Mirek powiedział tak, bo wiedział, że po tych napisach Klaudia w życiu nie zostanie sama obok "nawiedzonego i strasznego budynku". - N-n-nieee!! - Klaudia zapiszczała jak typowa landryna widząca mysz. - Ekhem... - zwracałem na siebie uwagę. - Podobno mieliśmy być cicho! - powiedziałem z pogardą godną Zenka. - Ech. - westchnęła Klaudia. - Zapomnijmy o tym... Obszukaliśmy kolejne drzwi, żadnych napisów. Weszliśmy tam. Pusto. Kolejne drzwi. Napisów: brak. Czwarte drzwi. Pusto. Piąte drzwi: pusto. Szóste drzwi: pusto! Drzwi siódme, zaraz obok tych, którymi weszliśmy. Napis: "NIE WCHODZIĆ!!! BŁAGAM!!!" - Bingo! - powiedział Mirek. Weszliśmy. Odkryliśmy kolejny korytarz. Tym razem były w nim tylko trzy pary drzwi. Tradycyjnie: weszliśmy do pierwszego pokoju od lewej. Na drzwiach nie było i tym razem żadnych napisów. Pokój nie był pusty. Na ścianach były wycinki z gazet. "W zamkniętym szpitalu psychiatrycznym straszy!" "Duchy w psychiatryku!" "Nawiedzony psychiatryk!" Te słowa i inne ich wariacje pochodziły z nagłówków wcześniej wspomnianych gazet. Zaczęliśmy to wszystko czytać, coraz bardziej przechodziły nas ciary. "Wielu ludzi tam weszło. Nigdy nie wróciło." "Tam przeprowadzano podobno okropne eksperymenty!" "W nocy słychać tam okropne hałasy!" - Wiecie co, wyjdźmy z tego pokoju! - zaproponowałem szybko. Po wyjściu ja i Klaudia szliśmy przodem, a Zenek i Mirek byli do nas odwróceni tyłem. Nie wiem, czy o tym wspominałem, ale miało to cele obronne. Chcieliśmy wyczaić, czy odtąd nie śledzi nas jakiś duch. Weszliśmy do pokoju po prawej. Liczba napisów na drzwiach: zero. W pokoju wykopany był ogromny prowizoryczny tunel. Na scianie koło tunelu stało sobie kilka młotków i kilofów. Wzięliśmy je, ponieważ chcieliśmy mieć coś do obrony i w wypadku, gdybyśmy musieli dalej kopać przejście kończące wspomniany wcześniej tunel. - Dobra, zwiedzamy ten pokój na wprost i leziemy potem tym tunelem, co nie? - powiedział ze strachem w głosie Zenek. Jego słowa i ton wyrażały w stu procentach nasze myśli. Na drzwiach widniał napis, lecz nie był on wykonany kodem binarnym: "Ten eksperyment się im nie udał. Proszę, po raz ostatni proszę, nie wchodźcie tu. Proszę was ja, Rafał. NIE WCHODŹCIE TU!!!" - Eee, wy nadal macie ochotę tu wchodzić, bo ja się rozmyśliłem... - powiedział dygocący Mirek. - T-to n-na p-pewno jakieś szaleńcze boho-ma-ma-mazy... - wydukał z trudem Zenek. - Wbijamy... W pokoju rzeczywiście zauważyliśmy coś, czego w życiu nie chcielibyśmy zobaczyć i co odcisnęło nam się w pamięci do końca życia. Śmierdziało tu trupami. Trupy też było widać. Były to trupy małych dzieci. Porzygaliśmy się. Te potwory, które to zrobiły... Co za dziadostwo, szaleństwo, okrucieństwo... W tym momencie to ja miałem ochotę ich zabić. Nagle zobaczyliśmy karteczkę z napisem... "Mówiłem wam." - On... BLEEEEEE!!! - kolejna salwa Klaudii poszła na podłogę. - Miał... Rację... Chodźmy... - wydusiła z siebie z trudem. - Poczekaj, zaszliśmy daleko, muszę dowiedzieć się, co tu się stało! - emanowałem wściekłością. Nigdy nie miałem szacunku do morderców. Przynajmniej dla tych, którzy mordowali bez powodu lub dla zabawy... Dlatego nigdy nie lubiłem Jeffa the Killera, który zabijał z powodu "dziwnego uczucia". Dlatego miałem ochotę ich zabić. Bo miałem powód. Ale nie zabiłem. Nie jestem takim ścierwem jak oni. - Dobra, przeszukamy to... - powiedział niepewnie Mirek, wyrywając mnie z kontemplacji. Znalazłem masę informacji o... eksperymentach, chipach kontrolujących umysł, jakichś naukowych gównach... - Dobra, wychodzimy to i idziemy do psów, co nie? - zaproponowałem. - No pewnie! - odkrzyczał Zenek. - Co za zdupysyny! Był oburzony tak samo jak ja. Poszliśmy do pokoju na prawo, aby zbadać ten tunel. Było to wyjście. Udało się. Ale nie do końca. Powróciliśmy tam razem z policją. Pokazaliśmy im wszystko. Oni odszukali tych ludzi i skazali na dożywocie. My jednak nie skończyliśmy tamtego rozdziału. Ja nie skończyłem. Siedzieliśmy u mnie w domu i graliśmy w River Raid, w międzyczasie rozmawiając. - CHCESZ TAM WRÓCIĆ?! - krzyknął Mirek. - CHYBA CIĘ POWALIŁO! - Nie, ja... - tu połknąłem ślinę. - Odkryłem coś, o czym wam nie powiedziałem. - A co odkryłeś? Czemu nam o tym nie powiedziałeś, ty łosiu? Czemu wraczasz do tego tematu?! - Klaudia, jak to dziewczyna, zalała mnie toną pytań. Tym razem nie miałem do niej pretensji, zwłaszcza że widziałem, że Zenek i Mirek chcieli zadać te same pytania. - Pamiętacie, że po waszym wyjściu zostałem w tym pokoju jeszcze minutę? Obmacywałem wtedy wszystkie płytki w ścianach, gdyż ogarnęło mnie przeczucie, że może coś tam być. I rzeczywiście było. Znalazłem tam tajne przejście. Jeszcze raz zadzwoniliśmy po policję i wróciliśmy tam... Poszliśmy tam z trzyosobowym patrolem policji. Otworzyłem sekretne przejście. Były tam schody. Schodziliśmy jakieś trzy minuty. Trafiliśmy do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Zapaliliśmy latarki. To, co nam się ukazało, było naprawdę zaskakujące. Był to szkielet siedzący na krześle. Był odwrócony do nas przodem, w kościstej dłoni trzymał kartkę. Napisane na niej było: "Trafiliście. Teraz w końcu mam spokój:)" Spoczywaj w pokoju, kimkolwiek byłeś, Rafale. Ciąg Dalszy Nastąpi... Home Muzyka i FilmFilm zapytał(a) o 22:14 Straszne horrory o szpitalach psychiatrycznych Czy znacie jakiś bardzo straszy horror o szpitalu psychiatrycznym? Najlepiej taki w którym grupka znajomych próbuje się z niego wydostać:D Odpowiedzi tropiciele mogił, jeden z najlepszych jakie oglądałam, polecam ^^ EKSPERTEsquire odpowiedział(a) o 14:32 Nieuleczalny strach (2005) Tropiciele mogił (2011)Dom na Przeklętym Wzgórzu (1999)Inne jakie znam:Koszmar z ulicy Wiązów 3: Wojownicy snów (1987)Dom szaleńców (2004)Oddział (2010)Gothika (2003)Boogeyman 2 (2007) Dziewiąta sesja (2001)Insanitarium (2008)Hellborn (2003) Obłąkani (2014)The Amityville Asylum (2013) Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub W czasie II wojny światowej szpital dla psychicznie chorych w Toszku aż dwukrotnie zamieniał się w więzienie. Najpierw obóz urządzili w nim Niemcy, później Rosjanie. W tym czasie dochodziło tu do makabrycznych zbrodni. Więźniowie byli zmuszani do morderczej pracy oraz połykania żywych żab i wrzesień 1939 roku. Wojska Adolfa Hitlera napadły właśnie na Polskę, rozpoczynając największy konflikt wojenny w historii świata. W tym czasie szpital w Toszku był jedną z większych lecznic dla psychicznie chorych na Śląsku - pierwsi pacjenci zostali tutaj ulokowani tuż po zakończeniu I wojny światowej. Chorzy są nam niepotrzebniNiedługo po rozpoczęciu II wojny światowej wszelkie państwowe instytucje zostały przekształcone w taki sposób, by służyły wojsku. W sprawie szpitala w Toszku zapadła decyzja, by utworzyć w nim obóz jeniecki. Grube mury, wąskie korytarze i zakratowane okna stwarzały ku temu wręcz idealne warunki. Analogiczne decyzje zapadły także w sprawie innych podobnych lecznic działających na terenie III Rzeszy. Pojawił się tylko kłopot - co zrobić z chorymi pacjentami?Nad "problemem" pochylił się osobiście sam Adolf Hitler podczas narady w "Grand Hotelu" w Sopocie, którą zorganizowano 20 września 1939 r. Uczestniczyli w niej dr Karl Brandt - osobisty lekarz Fuehrera, Philipp Bouhler, jeden z czołowych działaczy SS oraz Leonardo Conti - minister zdrowia w III Rzeszy. Tego dnia Adolf Hitler przedstawił plan likwidacji osób chorych umysłowo, uznając, że stanowią one ciężar dla Niemiec i utrudniają utrzymanie "czystości rasy". W celu ich eliminacji podjął dyrektywę mówiącą o bezbolesnym uśmiercaniu ludzi "niegodnych życia" - zarówno chorych psychicznie, jak i niedorozwiniętych dzieci. Akcja zyskała kryptonim "T4", a w oficjalnym dokumencie podpisanym przez Fuehrera znalazło się polecenie "(...) żeby osobom, według wszelkiego prawdopodobieństwa nieuleczalnie chorym, wobec zupełnie krytycznej oceny stanu ich zdrowia, można było zapewnić łaskawą śmierć". Eutanazja odbywała się przez wstrzykiwanie różnego rodzaju trucizn w śmiertelnych dawkach - początkowo nazistowscy lekarze stosowali np. morfinę. Później zaczęli eksperymentować z trującymi gazami, tlenkiem węgla, cyjanowodorem. Do przeprowadzania uśmiercających zabiegów wskazano sześć szpitali psychiatrycznych na terenie III Rzeszy, do których kierowani byli chorzy także z innych placówek. Niedługo po ogłoszeniu tych planów ruszyła akcja opróżniania szpitala w Toszku. Oficjalnie nie wiadomo jednak, dokąd wywieziono pacjentów. Niemiecki obóz internowanychWraz z opróżnieniem szpitala utworzono w nim obóz, do którego początkowo kierowani byli Francuzi i Brytyjczycy. Niewykluczone, że w późniejszym okresie trafiali tutaj także amerykańscy żołnierze. Według różnych źródeł w murach szpitala przetrzymywano od 700 do 1300 obcokrajowców, z czego dużą część stanowili internowani cywile. Jednym z najsłynniejszych więźniów, którzy trafili do Toszka, był Pelham Grenville Wodehouse - znany brytyjski pisarz i satyryk, który zatrzymany został na terenie swojej nadmorskiej posiadłości we Francji. Wodehouse nie cieszył się żadnymi specjalnymi względami, aczkolwiek pozwolono mu, by w swojej celi miał maszynę do pisania. W czerwcu 1941 r. brytyjski satyryk został niespodziewanie zwolniony z obozu wraz ze swoim współwięźniem Noelem Mackintoshem - byłym pracownikiem uniwersyteckim. Obu skierowano do Berlina, gdzie spotkał się z nimi Reinhard Haferkorn, który w III Rzeszy odpowiadał za produkcję propagandowych audycji skierowanych do Brytyjczyków. Tam zgodzili się redagować propagandową prasę, która skierowana była do brytyjskich jeńców. Wodehouse rozpoczął ponadto współpracę z niemieckim radiem w Berlinie, w studiu którego nagrał kilka satyrycznych pogadanek skierowanych do swoich rodaków. Wychwalał w nich… obozowe życie i przemycał propagandowe treści przedstawiające III Rzeszę w pozytywnym świetle. Nadawane w 1941 r. audycje wywołały zniesmaczenie wśród Brytyjczyków - wielu z nich uznało Wodehousa za zdrajcę. On sam dostał później zgodę nazistów na przeprowadzkę do Paryża, gdzie mieszkał za darmo w jednym hoteli. W tym czasie po obozie w Toszku zaczęło się kręcić coraz więcej agentów Abwehry (niemieckiego wywiadu). Prawdopodobnie poszukiwali wśród brytyjskich więźniów kolejnych chętnych, którzy zgodziliby się na współpracę z III Rzeszą. Wiadomo, że w tym czasie Fuehrerowi marzyło się utworzenie Brytyjskiego Wolnego Korpusu, którego żołnierze walczyliby po niemieckiej stronie. Taki oddział, choć na froncie nie znaczyłby wiele (miał liczyć raptem 30 żołnierzy), miałby duże znaczenie propagandowe. Ostatecznie, choć akcja werbunkowa trwała aż do 1944 roku, agentom nie udało się zdobyć wystarczającej ilości kolaborantów. Obóz po rosyjskuW styczniu 1945 r., gdy sowieci zbliżali się do niemieckiej granicy, zapadła decyzja o ewakuowaniu personelu toszeckiego obozu. Na krótko więźniowie pozostawieni zostali sami sobie, do czasu wkroczenia do Toszka wojsk radzieckich. Front nadszedł w niedzielne popołudnie 21 stycznia 1945 r. od strony Strzelec, zajmując miasto bez większych przeszkód. Rosjanie uwolnili więźniów toszeckiego obozu i sami zajęli jego pomieszczenia. Niedługo po tym zapadła decyzja o utworzeniu na terenie szpitala nowego obozu pracy, nadzorowanego bezpośrednio przez NKWD. Formalnie w ramach wymierzania kary nazistowskim zbrodniarzom mieli tam trafiać Niemcy przygotowani do wysiedlenia z tych ziem. Izolacja była przewidziana tylko tymczasowo. W praktyce trafiło tam wielu cywili - mieszkańców różnych zakątków Niemiec, którzy miesiącami byli zmuszani do morderczej pracy ponad ludzkie siły. W pierwszych miesiącach działania obozu trafiło tu ok. tysiąca więźniów. W lipcu 1945 roku Sowieci przewieźli do Toszka 3654 cywilów (głównie mężczyzn), którzy wcześniej osadzeni byli w przepełnionym więzieniu w Budziszynie. Zostali oni upchani w bydlęcych wagonach, a transport trwał ok. 7 dni. Na skutek tego kilkanaście osób nie przeżyło podróży. Obóz pracy w Toszku słynął z niezwykle surowych warunków. Jego kierownikiem był pułkownik o nazwisku Pylajew. "Dzień" rozpoczynał się tutaj pobudką o godz. w nocy. Tak wczesna pora była spowodowana faktem, że obowiązywał czas moskiewski. Więźniowie codziennie byli wyprowadzani na pobliskie pola oraz do lasu, gdzie musieli pracować gołymi rękami, bez użycia żadnych narzędzi - nawet przy wyrywaniu potężnych ostów, których kolce wrzynały się w dłonie. Praca trwała od świtu do zmroku. Kto zostawał w tyle był bity pałką przez obozowych strażników. W tym czasie w obozie przebywało kilkadziesiąt kobiet - one miały lżejszą pracę, głównie w zbrodnieZa dzień morderczej pracy więźniom należała się ćwiartka chleba i talerz zupy. Utarło się wśród nich powiedzenie, że to "za mało żeby żyć i za dużo, żeby umrzeć". Kto stawiał opór albo podpadł funkcjonariuszom NKWD - był przez nich brutalnie maltretowany. Znane są przypadki, że zmuszali oni więźniów do połykania żywych żab. Do gardeł więźniów wciskano także na siłę żywe myszy. Zdarzało się, że kończyło się to uduszeniem. Jednocześnie o zdrowie więźniów w tym czasie dbało jedynie trzech lekarzy - zostali oni wytypowani spośród obozowych więźniów, którzy mieli medyczne wykształcenie. Bez lekarstw nie byli jednak w stanie pomóc nawet przy najprostszych schorzeniach, więc więźniowie umierali. Ciała więźniów początkowo były wywożone i grzebane na pobliskim cmentarzu żydowskim. Gdy zabrakło tam miejsca, zmarłych chowano na pobliskiej piaskowni. Szacuje się, że z powodu wycieńczenia oraz fatalnych warunków sanitarnych śmierć w obozie poniosło aż 3,3 tys. osób. 25 listopada 1945 r., czyli w dniu likwidacji obozu, przy życiu pozostawało zaledwie 1375 osób. Ogólnie liczba ofiar była jeszcze większa, bo część więźniów opuściła mury obozu w agonalnym stanie i wkrótce po tym zmarła. W 1991 r., dla upamiętnienia ofiar obozu, w miejscu zbiorowej mogiły stanął głaz wraz z tablicą pamiątkową. W tym samym roku na cmentarzu żydowskim ustawiono krzyż upamiętniający ofiary zbrodni dokonanej przez wojnie w budynku przywrócono działalność szpitala. Lecznica psychiatryczna działa w Toszku do dziś. Tekst powstał we współpracy z Piotrem Smykałą, znawcą lokalnej historii i autorem książek o ziemi artykule wykorzystano materiały udostępnione przez niemiecki Związek Poszkodowanych przez Komunistyczną Tyranię ( fragmenty publikacji autorstwa Dariusza Pietruchy z czasopisma "Odkrywca"oraz fragmenty książki Martina Gilberta pt. ,,Druga wojna światowa".

horror o szpitalu psychiatrycznym