Teatr Studio w Warszawie. Scena powstała w lutym 1972 z inicjatywy Józefa Szajny. Kilka miesięcy wcześniej reżyser objął dyrekcję mieszczącego się w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie Teatru Klasycznego, który przekształcił w Teatr Studio. Równocześnie założył Galerię Sztuki Studio, która stała się miejscem gromadzenia i acji. Podejście Grotowskiego do definicji teatru jest bardzo zbliżone. W książce Ku teatrowi ubogiemu pisał: [Toteż] liczba definicji teatru jest praktycznie nieograniczona. Bez wąt-pienia, aby wyrwać się z tego błędnego koła, trzeba eliminować, a nie dodawać. To znaczy: należy sobie postawić pytanie, bez czego teatr nie Większość z nas bywa lub przynajmniej raz była w teatrze. Wchodząc zawsze głównym wejściem i zasiadając na widowni nie mamy nawet pojęcia o tym jaka magia dzieje się za sceną, pod sceną, obok sceny i nad sceną. Teatr jest więcej niż trzy wymiarowy! Zwiedzanie, hmmmm w sumie to nie można nazwać tego zwiedzaniem a odkrywaniem. Dzień dobry. Temat, który państwu zaprezentuje jest nietypowy w obliczu poprzednich. Brzmi on następująco: (temat). Dobrym punktem wyjścia prezentacji będzie zastanowienie się na istota teatru z życiu człowieka Myślę, że potrzeba uczestniczenia w spektaklu wynika z niezaspokojonej ludzkiej potrzeby poznawania rzeczywistości, innych i samego siebie. Chcesz zobaczyć zaplecze teatru? Interesują cię kulisy pracy zespołu Teatru Wybrzeża? Dla wszystkich zainteresowanych życiem teatru przygotowano specjalną serię Kulisy Wybrzeża! Kolejne Kulisy Wybrzeża już we wtorek, 19 maja o godzinie 9.00. W najnowszym odcinku teatr zaprasza do zwiedzenia Sceny Kameralnej w Sopocie. Tym razem Alicja Celmer zaprasza na spotkanie z Markiem Murawskim, rzemieślnikiem i gospodarzem obiektu. cdIcHX7. Współtwórcy teatru Matys Drzonek i Arek Kasprzak. Na czas pandemii otwieramy nasze archiwum i przypomnimy Wam drodzy Czytelnicy artykuły sprzed lat... Zaczynamy od serii związanej z Teatrem Matysarek i jego szefem - Andrzejem MotakiemArtykuł Witolda Poczajowca z 2014 roku ukazał się w Panoramie Złotowskiej: Bawią i uczą złotowską, i nie tylko, publiczność, nieprzerwanie od 29 lat. Za rok będzie okrągły jubileusz. Stworzyli ponad 60 spektakli, poczynając od teatru scenicznego na teatrze plenerowym kończąc. Przygodę z teatrem przeżywało tu łącznie ponad 300 osób. Mowa, oczywiście, o teatrze Matysarek działającym przy I Liceum Ogólnokształcącym im. Marii Skłodowskiej – Curie w Złotowie. Założycielem i szefem teatru do dziś jest Andrzej Motak. Piękne dzięki panie Andrzeju, że zechciał pan opowiedzieć dziennikarzowi o swoim ukochanym dziecku. Przepraszam, już nie dziecku, a dojrzałym mężczyźnie Od początku – opowiada pan Andrzej – przyjąłem żelazna zasadę by nie grać klasyki. W długich tekstach początkujący aktorzy mogliby się pogubić na scenie. Ta zasada obowiązuje do dziś. Andrzej Motak, rocznik 1960, urodzony w Złotowie. Rodzice pochodzili z Kresów, z Drohobycza. Jego mamę uczył rysunku znakomity pisarz Bruno Schulz. Matura w złotowskim ogólniaku, a następnie studia polonistyczne w słupskiej uczelni. Interesuje się piłką nożną. Sporo wolnego czasu poświęca podróżom, (ostatnio odwiedził odległy Meksyk)! Szczególnie od czasów, kiedy to granice kraju zostały otwarte. Wcześniej bywał też handel w Berlinie Zachodnim. A pierwsze, niezapomniane do dziś wrażenia, to wyjazd wraz z zespołem do Anglii w 1994 roku. Każdy, kto zna przeszły repertuar Matysarka, w którym pełno było Witkacego, bywał też Baudelaire i Beckett, mocno się zdziwi, bowiem jego ulubioną lekturą jest… Trylogia Henryka Sienkiewicza. Może ją czytać bez końca. Lekturą ulubioną w cudzysłowie jest „Wesele” Wyspiańskiego. Pracę magisterską pisał właśnie z „Wesela” i wówczas pod różnymi kątami przeczytał sztukę 24 razy. Jeździł nawet do Bronowic pod Krakowem, gdzie toczyła się akcja sztuki. Pierwszą pracę pedagogiczną rozpoczął w Szkole Podstawowej nr 2 w 1983 roku. Tam założył swój pierwszy teatrzyk prowadzony przez trzy lata. Nosił nazwę: Pogo. Nie było to rzucenie się w nieznane, bowiem z teatrem zetknął się wcześniej podczas studiów. Był to teatr „Stop” założony przez Marka Glinieckiego, w którym pan Andrzej miał swój skromny udział. Z czasów zaś jeszcze wcześniejszych, z liceum, uczestniczył w przedstawieniu reżyserowanym przez Stefana Macka pt. „Pieśń świętojańska o Sobótce”. W dużym zespole grały prawie same dziewczyny i tylko dwóch chłopców. W złotowskiej zaś podstawówce aktorami byli uczniowie najstarszych klas. Repertuar był klasyczny – „Kopciuszek” „Alicja w krainie czarów”, oraz mniej znana sztuka „Młyn w Jablrzykowie”. W reżyserce: Michał Nowicki, Andrzej Motak, Arek Kasprzak. Po trzech latach, nie bez protestów dyrekcji szkoły, został ściągnięty do pracy w liceum przez ówczesnego dyrektora, Józefa Wejnera. Nim jednak na dobre rozpoczął pracę na pełnym etacie, czekała go niezbyt miła jak dla humanisty perspektywa. Dostał powołanie na 10-miesięczne przeszkolenie wojskowe. A przypomnijmy, iż były to ponure czasy po stanie wojennym. Dzięki jednak zabiegom dyrektora liceum, jak i ówczesnego inspektora szkolnego Tadeusza Przezwickiego, WKU w Wałczu zwolniła go ze szkolenia. W ogólniaku początkowo nie miał zamiaru zakładania teatru. Zainspirowali go jednak uczniowie klasy humanistycznej, II B. Chcieliby jakiegoś teatru zbliżonego do kabaretu. I tak powstał pierwszy spektakl oparty na tekstach Jeremiego Przybory, zatytułowany: „Wizyta u dentysty”. Równolegle do tego, już z udziałem uczniów z całej szkoły, powstał spektakl pt. „Wizyta u Witkacego” z piosenkami z „Szalonej Lokomotywy” tego autora. Dyrektorowi szkoły, Józefowi Wejnerowi, działania teatru przypadły do gustu. Ale cóż to za teatr sceny? Własnoręcznie więc z udziałem woźnego Antka Wolińskiego w szkolnej harcówce zbudowali drewniany podest. Były więc już deski teatralne. Do tego z przodu od góry szyna z kurtyną, a z tyłu druga szyna z zasłoną na zaplecze. Do oświetlenia kupiono 200 watowe żarówki. W pewnym momencie podczas spektaklu od żarówki zapaliła się kurtyna. Szczęśliwie jednak skończyło się tylko na wypalonej dziurze. Premiera zawsze była dla znajomych. Później grano dla szkoły, dla poszczególnych klas. W ówczesnym 4-letnim cyklu nauczania było aż 12 klas. Aby wszystkich „obsłużyć” trzeba było grać 3–4 razy. Pierwszy występ poza szkołą był w Technikum Młynarskim w Krajence. Przyszedł następny rok 1987 i kolejny spektakl wg Sławomira Mrożka pt. „Męczeństwo Piotra Ohey’a”. Z tym spektaklem teatr miał pojechać na festiwal teatrów młodzieżowych do Czarnkowa. Ale co to za teatr bez nazwy. Trzeba było coś wymyśleć. W czasie jazdy autobusem ustalono, że będzie to nazwa związana dwoma głównymi aktorami – Maciejem Drzonkiem i Arkadiuszem Kasprzakiem. Drzonek miał ksywkę Matys, a od Arkadiusza zwyczajnie było Arek. Tak powstała nazwa Matysarek. Zespół w sztuce Sławomira Mrożka „Męczeństwo Piotra Ohey’a”. W następnych latach teatr przygarnął dyrektor Złotowskiego Domu Kultury, Paweł Berndt. Teraz teatr był już na bogatszym garnuszku miasta. Matysarka zaczęto nawet nazywać teatrem miejskim. Jedni z pierwszych aktorów tego nowego rozdziału to: Wioletta Stecyk, Michał Janowski, Rafał Figiel, Ania Kotwis, Monika Kosonoga, Adam Jutrzenka – Trzebiatowski, Marek Kopicki, Anna Roman, Iwona Komorowska. Scena była w budynku ówczesnego kina, w miejscu, gdzie obecnie jest market Tesco. Tę scenę Andrzej Motak do dziś wspomina z sentymentem. Była to wysoka, obszerna scena z autentycznymi dechami teatralnymi, a nie jak dziś w ZCAS ze śliską, plastikową podłogą, na której trzeba uważać, by nie wywinąć orła. Sala mieściła znacznie więcej widzów. Obszerny hol był z podwyższeniem. Matysarek jedną ze sztuk z powodzeniem grał na tym holu. cdn Marek Zaradniak Słynny kabaret Tey wraca na scenę, a z nim jego twórcy i gwiazdy. W piątek 20 września w Scenie na Piętrze Zenon Laskowik przedstawi program „Tey, a było to w roku 1971”. Razem z nim pojawią się między innymi Krzysztof Jaślar, Aleksander Gołębiowski, Zbigniew Górny, Grzegorz Tomczak i zespół Telemenele. Miejsce nie jest przypadkowe, bo to właśnie tam przy ulicy Masztalarskiej 8 w Teatrze Wielkim w Podwórzu swoją pierwszą siedzibę miał legendarny kabaret Tey. Pierwsze przedstawienie zatytułowane „Czymu nima dżymu?” swoją premierę miało 17 września 1971 roku. Zobacz także: Co nam dał Kabaret TEY [ZESTAWIENIE SUBIEKTYWNE] Krzysztof Jaślar, reżyser programów kabaretowych, autor tekstów kabaretowych, dziennikarz, który współtworzył tamten program i pojawi się w tym, mówi wprost: - To, co wydarzy się za tydzień trudno nazwać powrotem. Będzie to raczej wieczór wspomnień niż powrót w tym sensie, że Kabaret Tey wrócił i przedstawiamy nowy program. Bo na to jest za mało czasu. Zenek Laskowik z tą szaloną inicjatywą wyszedł dwa tygodnie temu. Czasami jednakże warto urządzić wigilię we wrześniu, żeby wszyscy doczekali - mówi. Czytaj także: 70 tekstów kabaretu Tey na 70. urodziny Zenona Laskowika [ZDJĘCIA, WIDEO] Pan kierownik, pani Pelagia i zaplecze sklepu 17 września 1971 rok. Masztalarska 8a. Ze sceny Zenon Laskowik, Krzysztof Jaślar, Michał Grudziński i Marian Pogasz pytają publiczność „Czymu nima dżymu?”. Kabaret inauguruje swoją działalność, a zbieżność daty jego powstania z agresją ZSRR na Grzegorz Dembiński Aleksander Gołębiowski Polskę w 1939 roku, nie zostaje zauważona przez ówczesną cenzurę. Witają więc ze sceny „smutnych panów” z cenzury i „w pierwszej kolejności wszystkich siedzących”. - Gdy zaproszono nas do Gniezna, miasto oklejono plakatami reklamującymi program „Czymu ni ma dżymu? ” - wspomina Zenon Laskowik. - Tego samego dnia do sekretarza w Poznaniu zadzwonił telefon: „Co to za wroga propaganda? Przecież w sklepach mamy dżem, towarzysze, i to co najmniej w trzech odmianach!” I tak oto odpowiedzialni za ideologię wpadali we własne sidła. Choć widownia sali na ulicy Masztelarskiej mogła pomieścić 160 osób, to na pierwszym występie kabaretu Tey wypełniona była tylko w połowie. Ale później zrobiło się tłoczno. I na Masztalarskiej 8a i na Woźnej 44. Tam Tey przeniósł się w 1978 roku. - Nie wiemy, kim była „ta woźna”, ale doczekała się nazwy ulicy. Pewnie była kimś. Z kimś, a nie kimś. Wykorzystał i nazwa została - żartował ze sceny Zenon Laskowik. W jednej z rozmów z „Głosem Wielkopolskim” Laskowik powiedział: - Zawiązaliśmy Kabaret Tey w opozycji do tego, co się działo wokół nas wszystkich. Czułem, że coś jest nie tak, że nasza rzeczywistość jest zafałszowana, zakłamana, mieprawdziwa. Najbardziej bolało to, że ci, którzy wyznawali tę socjalistyczną ideologię, byli najbardziej dwulicowi . W 1977 roku do kabaretu dołączył Bohdan Smoleń. Przez kolejne pięć lat byli z Laskowikiem arcytandemem, który zdominował polski kabaret. Cytatami z ich skeczy żyła cała Polska. - Panie kierowniku… - Co jest? - Ja mam taki mały interes…- To nie moja wina, nie? Rozmowy z panią Pelagią, czy program „S tyłu sklepu” z 1980 roku, Polacy znali na pamięć. - Jak ty masz lakier zdarty, to ty jesteś stuknięty - żartował Laskowik ze Smolenia w skeczu „Maluch”. - Po wypadkach - odpowiadał z powagą „mały”. - Kabaret w PRL-u był po to, żeby uratować swoją świadomość. Dookoła panowało takie zakłamanie i taka głupota, że jak człowiek zaczął myśleć na trzeźwo, to lęk go ogarniał, czy na trzeźwo idzie żyć w tym kraju - mówił Zenon Laskowik podczas jubileuszu kabaretu Tey, 17 września 2011 roku. Trudne początki i przełom dzięki...szpilce Krzysztof Jaślar tak wspomina czasy premiery „Czymu ni ma dżymu?” 48 lat temu: - Przedstawienie to było kontynuacją naszej działalności studenckiej w kabarecie Klops. Było to proste przełożenie studenckiego programu na deski kabaretu zawodowego przy ul. Masztalarskiej 8 I piętro, dzwonić trzy razy. Dlatego trzy razy, bo jeśli ktoś zadzwoni dwa razy to może oznaczać, że to listonosz. Początkowo nasz program przyjmowano umiarkowanie i były kłopoty z frekwencją. Graliśmy sześć razy w miesiącu w soboty o - godzinie 22 i w niedziele o godzinie 16. To nie były najlepsze godziny, ale wiązało się to z tym, że w gronie występujących byli aktorzy Teatru Polskiego Jadwiga Żywczak i Tadeusz Wojtych, a później także Marian Pogasz. Oni w soboty i w niedziele o 19 grali w swoim macierzystym teatrze. Dlatego musieliśmy przenieść przedstawienie sobotnie na godziny późno nocne. Natomiast jeśli chodzi o niedziele na porę poobiednią, która Waldemar Wylegalski Zbigniew Górny też nie była najlepsza, dlatego, że społeczeństwo po obiedzie jest raczej skłonne do drzemki niż do jakiejś aktywności. W związku z tym początki nie były łatwe a frekwencja była na poziomie 60-70 procent. Wszystko zmieniła - w 1973 roku - nagroda redakcji polskiego ilustrowanego tygodnika satyrycznego - Złota Szpilka, którą Tey otrzymał w Opolu, pokonując Salon Niezależnych, Pod Egidą i Elitę. To właśnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się odmieniło i już do stanu wojennego Kabaret Tey cieszył się świetną frekwencją. - Gdy zaczynaliśmy Bogdan Paluszkiewicz, który był konferansjerem Estrady Poznańskiej założył się z Zenkiem Laskowikiem, że kabaret nie zagra więcej niż 30 razy. Bogdan wywiązał się z tego zakładu, a na samo wspomnienie aż się wątroba marszczy - wspomina Krzysztof Jaślar. „Czymu nima dżymu?”, czyli jaja w restauracji i barze Kabaret zawsze miał problemy z cenzurą. Jego członkowie nie ukrywają, że zwykle wchodzili i wychodzili z gmachu przy ulicy Mickiewicza ze ściśniętym żołądkiem. Ale znaleźli na wszelkie ingerencje swój sposób, bo zmieniali tekst „na papierze”, tylko, że podczas występu i tak mówili swoje. Aleksander Gołębiowski, współzałożyciel tak wspomina tamte czasy: - Program „Czymu nima dżymu?” wspominam znakomicie, ale w wersji, jeszcze naszego kabaretu studenckiego. Myśmy to grali w latach 1969-1970. Pokazywaliśmy go w warszawskich Hybrydach i w klubie Pod Jaszczurami w Krakowie. Tytuł wziął się stąd, że gdy kiedyś byliśmy gdzieś w barze albo w restauracji już tego nie pamiętam, zaczęliśmy żartować: czymu nima dżymu? Gdy kobieta obsługująca odpowiedziała: nie wiem, to poprosiliśmy aby sprawdziła i zaczęliśmy sobie robić jaja. Potem z tego wziął się tytuł programu. W 1971 roku program żywcem przeniesiony został na Masztalarską. - W tym pierwszym programie nie brałem udziału ponieważ Zbyszek Napierała i cała dyrekcja Estrady, aby przyciągnąć ludzi ściągnęli do tego programu Tadeusza Wojtycha, Mariana Pogasza i Michała Grudzińskiego. A poza tym ja już wtedy pracowałem w klinice i zajmowałem się rehabilitacją. Oczywiście ten pierwszy program widziałem. Moimi numerami podzielili się Wojtych, Grudziński i Pogasz - opowiada Aleksander Gołębiowski i dodaje: - Po roku w następnym programie „Wizyta i kwita” już brałem udział od początku do końca. Co ciekawe premiera „Czymu nima dżymu?” odbyła się 17 września. A to dzień moich urodzin. Teraz też Zenek celował, aby na Masztalarskiej ten wieczór wspomnień odbył się 17 września, ale tego dnia w Estradzie trwać będzie jeszcze remont. Dlatego odbędzie się on 20 września. archiwum Kabaret Tey czyli od lewej: Krzysztof Jaślar, Zbigniew Górny, Janusz Rewiński, Rudi Schuberth, Bohdan Smoleń, Aleksander Gołębiowski i Zenon Laskowik Z perspektywy czasu Aleksander Gołębiowski ocenia kabaret jako twór genialny. - To szczęście, że spotkaliśmy się z Zenkiem i Krzysiem Jaślarem na ówczesnym WSWF-ie i założyliśmy kabaret Klops. To była nasza odskocznia od wszystkich niedobrych rzeczy, które wtedy się działy. Z tamtych czasów pochodzi kawałek „Ja pierniczę takie życie”, który zaśpiewam też chyba teraz. Natomiast Zbigniew Górny wykona stworzony w kabarecie swój „Bajkowy temat” - zapowiada Aleksander Gołębiowski. Niechciany pieron i brylanciki do oszlifowania Ówczesny dyrektor Estrady Poznańskiej dziś prezes Rady Nadzorczej Edipresse Zbigniew Napierała tak wspomina tamte czasy: - Pierwsze przedstawienie miało tytuł „Quo Vadis pieronie?” co wiązało się z dojściem do władzy Edwarda Gierka. Pierwsza zwrotka wiodącej piosenki brzmiała: „Quo Vadis pieronie, pieronie quo vadis, idziemy za tobą, bo ty nas prowadzisz, za Bugiem bywałeś i Paryż cię zna, quo vadis pieronie, pieronie quo va”. Ostatnia zwrotka mówiła: „Już wiodło nas wielu, swą drogą do celu, na początku jak zawsze w euforii weselu, co było potem historia to zna, quo vadis pieronie, quo va”. Po tym tekście nagle sekretarka poinformowała mnie, że dzwoni sekretarz KC PZPR, członek Biura Politycznego Jan Szydlak. Archiwum Krzysztofa Jaślara Krzysztof Jaślar Mówię do niej: - To nie jest możliwe. Może to jego syn, który studiował wtedy w Poznaniu na prawie? Nie, nie. To komitet centralny - mówiła sekretarka i w słuchawce usłyszałem: - Panie dyrektorze Napierała. Całe Biuro Polityczne czytało ten tekst i wy nam w robocie przeszkadzacie. Nie ma mowy, żeby ten tekst się ukazał. Skontaktujcie się z cenzurą. Wyśle tam jeszcze do was przedstawiciela Ministerstwa Kultury, aby to nadzorować. Kabaret może sobie być, ale nie z takimi tekstami - opowiada. W rezultacie do Poznania przyjechał wiceminister Kultury Józef Fajkowski, po którego Napierała wyjechał na dworzec swoim trabantem. - Jego córką jest Jolanta, którą ja po latach zaangażowałem do pracy w telewizji, a ponieważ Fajkowski zachował się bardzo konsyliacyjnie i starał się raczej pomóc niż przeszkadzać, to jego córka miała później łatwiejszą możliwość dostania się do telewizji - zdradza. Po wizycie Fajkowskiego Laskowik i Jaślar zmienili jednak tytuł programu na „Czymu nima dżymu?”. Były dyrektor Estrady wspomina także, że zanim zaczął się kabaret, był trochę niespokojny i miał obawy. A wszystko to dlatego, że teksty, które Laskowik i Jaślar śpiewali w kabarecie Klops na Akademii Wychowania Fizycznego były mniej więcej na poziomie: „Lubię takie ruchy u dziewuchy”. - Doprowadziłem wtedy do ich spotkania z Wojciechem Młynarskim, który odpisał mi: „Drogi Zbyszku. To są brylanciki, które muszą się same oszlifować.” No i te brylanciki się same oszlifowały. Przy czym namawiałem ich trochę, aby zaprosili do współpracy aktorów z Teatru Polskiego między innymi Jadwigę Żywczak, Tadeusza Wojtycha i chyba Krysię Tkacz, choć byli temu bardzo przeciwni - opowiada Napierała i dodaje, że nie spodziewał się, że kabaret osiągnie tak gigantyczny sukces i że Zenon Laskowik stanie się postacią kultową. - Gdy w 1974 roku przeszedłem do pracy w telewizji, zaczęła się era koncertów w Auli Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu z Laskowikiem, Smoleniem oraz Zbigniewem Górnym i jego orkiestrą. Cieszyły się one niebywałym powodzeniem. A Zbigniew Górny w historii Tey’a też odegrał znaczącą rolę. Nie można też pominąć kultowej postaci, jaką był niezapomniany Józef „Żużu” Zembrzuski. Grał role drugoplanowe, ale był bardzo towarzyski. Wyjeżdżał po wybitnych aktorów (jak np. Adam Hanuszkiewicz) na dworzec. - Wszyscy staraliśmy się opiekować „Żużem”. A ponieważ na początku Laskowik i Jaślar nie bardzo chcieli w swojej ekipie mieć aktorów, to wymyśliliśmy mu, że w przerwie będzie on dzwonił dzwonkiem i opowiadał monolog, o tym że jak umrze, to bardzo prosi, aby na jego pomniku na cmentarzu b-ło jego zdjęcie w pozycji stojącej i aby był pod tym napis: „Tu leży ten, co stoi” - wspomina Napierała. W jego ocenie ówczesne władze Poznania były zachwycone kabaretem. - Nikt nam nie przeszkadzał, a sam Szydlak też odnosił się tolerancyjnie, bo trochę mnie znał z czasów, kiedy prowadziłem kluby studenckie i organizowałem juwenalia. A przecież po takim telefonie, o którym opowiadałem, to można było mieć ściętą głowę, skoro Biuro Polityczne przeczytało tekst. Na sukces kabaretu złożył się też fenomen miejsca, czyli Masztalarska 8, gdzie obecnie jest Scena na Piętrze. To było wyjątkowe miejsce. Maleńka sala, zawsze było na niej bardzo tłoczno, ale wszyscy chcieli tam być. - Dlatego Tey okazał się ogromnym sukcesem i z czasem zgarnął większość nagród na festiwalu w Opolu - sumuje Napierała. W 1984 roku, po zakończeniu w Polsce stanu wojennego, kabaret zmienił nazwę na Teyatr, a jego popularność zaczęła wygasać. Ostatni występ w Polsce grupa zaliczyła w 1989 roku w pełnym składzie w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Teraz wraca. 20 września w Scenie na Piętrze zobaczymy program „Tey, a było to w roku 1971”. Rozwiązaniem tej krzyżówki jest 9 długie litery i zaczyna się od litery D Poniżej znajdziesz poprawną odpowiedź na krzyżówkę wystrój sceny teatralnej,, jeśli potrzebujesz dodatkowej pomocy w zakończeniu krzyżówki, kontynuuj nawigację i wypróbuj naszą funkcję wyszukiwania. Środa, 29 Lipca 2020 DEKORACJA Wyszukaj krzyżówkę znasz odpowiedź? podobne krzyżówki Dekoracja Ozdoba Wystrój sceny teatralnej, Wystrój sceny teatralnej, inne krzyżówka Wystrój sceny teatralnej, Wystrój sceny teatralnej, Dekoracja, wystrój, ozdoby Surowy (wystrój) Sceny Czesc sceny Haft kolorowy, który przedstawia sceny sakralne W teatrze średn.: element urządzenia sceny na podium Przystawka zajmująca całą szerokość sceny w teatrze Ruchoma część sceny Proscenium, odsłonięta część sceny Strona sceny politycznej Odsłonięta część sceny, Strona sceny politycznej, Przedstawia w swojej sztuce sceny ze zwierzętami Odsłonięta część sceny, Bez prostokątnej sceny Strona sceny politycznej, Strona sceny politycznej, Zaplecze teatru z tyłu sceny trendująca krzyżówki Czarny, dla cinkciarzy 12a adiutant stangreta Kilka możliwości do wyboru Żałosne głosy wydawane pod wpływem bólu Wyrób odzieży i galanterii ze skór lisów i nutrii Pień drzewa bez gałęzi i kory Marka włoskich samochodów osobowych, ale nie fiat Krystyna, polska aktorka 3j swój skarb powierza bankowej opiece 3a byłe lustra w partii Strumień lejącej się wody Zachwalanie nowego produktu Gęsty, zbity materiał z wełny B7 nagłe zalanie mózgu krwią Chłodzący napój musujący Teatr Polski chce zejść do podziemia Nowa część Teatru Polskiego będzie schowana w skarpie odrzańskiej. Tak zakłada projekt biura architektonicznego Atelier Loegler z Krakowa, który wygrał konkurs na koncepcję rozbudowy teatru Konkurs rozstrzygnięto w sobotę w samo południe w foyer Teatru Polskiego. Zgłosiło się sto zespołów z całej Europy, ostatecznie projekty złożyły 42 z nich. Siedem trzeba było odrzucić, bo nie spełniały wymaganych warunków. Architekci mieli za zadanie opracować koncepcję rozbudowy teatru dla trzech sal teatralnych: letniej sceny szekspirowskiej na minimum 600 miejsc, sali eksperymentalnej z widownią na minimum 120 miejsc i wielofunkcyjnej sali prób na minimum 200 miejsc. Wszystko musiało kosztować maksymalnie 50 mln zł. Po przyjrzeniu się 35 projektom, jury postanowiło przyznać pierwszą i drugą nagrodę oraz cztery wyróżnienia. Pierwszą nagrodą (70 tys. zł) uhonorowano propozycję pracowni Atelier Loegler z Krakowa. To studio pod kierunkiem wybitnego polskiego architekta Romualda Loeglera, projektanta nowych gmachów Filharmonii Łódzkiej, Opery w Krakowie. Drugim miejscem (i nagrodą 50 tys. zł) wyróżniono biuro Czuba Latoszek z Warszawy. Wśród wyróżnionych znalazło się szczecińskie biuro projektowe MXL4, Architekci (to oni wygrali konkurs na przebudowę Opery na Zamku) oraz biura z Warszawy i Gdyni. - Poziom konkursu był bardzo wysoki - podkreślał przewodniczący sądu konkursowego Ryszard Jurkowski (SARP Katowice). - Aż 27 projektów znalazło się w pierwszej puli, do której członkowie jury zgłaszali projekty, w których dostrzegli coś niezwykle wartościowego. Zwycięski projekt zakłada wybudowanie nowej części Teatru Polskiego pod ziemią, w skarpie od strony Jana z Kolna. - Skarpa ma być rozkopana, a budynek, który w niej powstanie, zasypany ziemią, obsadzoną trawą. Nie byłoby kosztownej elewacji - opowiada Jurkowski. - Ciekawym dopełnieniem są za to przeszklenia nad ziemią, które znajdą się w dachu podziemnego budynku. Ich podświetlenie wieczorami da wspaniały efekt. Dlaczego koncepcja Atelier Loegler wydała się jurorom najlepsza? - Cała masa zespołów proponowała obiekt, który byłby konkurentem obecnej siedziby Teatru Polskiego. A my uznaliśmy, że ten budynek po rewitalizacji powinien wciąż być tym najważniejszym i najbardziej atrakcyjnym elementem przestrzeni - tłumaczy Ryszard Jurkowski. - Gratuluję Szczecinowi, bo macie państwo projekt, który ima się tendencji współczesnych w Europie. - Jest coś pięknego i prostego w tym projekcie. Nowoczesność, funkcjonalność, otworzenie się na Odrę i tajemniczość - pod wrażeniem jest Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego. - To obiekt, który daje magię, niepowtarzalny, który spełni oczekiwania szczecinian na 10 pokoleń. Teraz teatr liczy na pieniądze od marszałka na wykonanie projektu wykonawczego. Część terenu, który miałby zająć budynek, należy jeszcze do miasta. Radni już dwa lata temu uchwalili zamianę terenu, na inny w gestii Urzędu Marszałkowskiego. Warunki do tej pory nie zostały przez urzędników ustalone. Wystawę projektów w foyer Teatru Polskiego można oglądać do końca miesiąca. Źródło: Gazeta Wyborcza Szczecin Więcej... Przebudowa Sceny Stolarnia w Nowej Hucie stanie się faktem. We wtorek Teatr Ludowy podpisał dokumenty związane z przekazaniem środków unijnych na modernizacją obiektu. Szacunkowy koszt prac to ok. 24 mln zł, z czego ponad 5 mln pokryje unijna dotacja. Stolarnia już od dłuższego czasu wymagała pilnego remontu. Budynek na osiedlu Teatralnym ma przede wszystkim zyskać dodatkową przestrzeń. Powstanie profesjonalna scena kameralna i scena, na której będą odbywały się spektakle dla dzieci. Na ostatnim piętrze powstanie wielofunkcyjna sala sportowo-artystyczna. Stale działać będzie świetlica teatralna, a z tyłu budynku znajdzie się miejsce dla sceny letniej. W zielonej przestrzeni będą się odbywały spotkania, dyskusje, teatralne śniadania i kolacje, recitale czy plenerowe widowiska. Nowohucianie będą też mogli spędzać czas w kawiarni. „Gramy w skandalicznych warunkach” Teraz zmiany dotychczas znajdujące się wyłącznie w planach, staną się faktem. 16 października podpisano umowę na dofinansowanie projektu modernizacji najmłodszej sceny Teatru Ludowego. Województwo przekazało miastu umowę gwarantującą przyznanie unijnego dofinansowania. – Budynek wymaga gruntownej przebudowy, a obecnie jest w tragicznym stanie. Mam nadzieję, że za trzy lata wejdziemy do zupełnie nowego budynku – mówi Małgorzata Bogajewska, dyrektor Teatru Ludowego. – W tej chwili obiekt jest ciężki do ogrzania, ponieważ nie ma wykonanej termomodernizacji. Oprócz tego Scena Stolarnia ma dziurawy dach. Musimy wynajmować dla naszych artystów pokoje na zewnątrz. Gramy tutaj w skandalicznych warunkach. Na sali, która niespecjalnie powinna być użytkowana w taki sposób – ZMIENI SIĘ SCENA STOLARNIA PO PRZEBUDOWIE:Będzie profesjonalnie – Nie jest to tak, że dostajemy zupełnie nowy budynek, na który wyciągniemy rękę po kolejne pieniądze, bo i tak go użytkujemy. Po prostu przestaniemy się gnieździć w jakichś salkach, zyskamy przestrzeń profesjonalną do prowadzenia naszej działalności. Jeżeli jednak chodzi o konkretny termin rozpoczęcia prac, Bogajewska przyznaje, że to trudne pytanie. – Wszystko zależy od tego, czy uda nam się wszystko sprawnie przeprowadzić. Ogłosimy też przetarg na realizację prac budowlanych. Jeżeli uda się za pierwszym razem wyłonić firmę, to wtedy inwestycja zakończy się szybko. Jak wiemy, klimat nie jest łatwy, jeśli chodzi o prowadzenie takich prac – podsumowuje Bogajewska.

zaplecze teatru z tyłu sceny